Czujniki Airly nie podają zanieczyszczenia powietrza z miejsca, w którym są umieszczone. Czujnik Airly jest urządzeniem składającym się z obudowy, lasera służącego do wykonania pomiaru i modułu Wi-Fi lub GSM. Urządzenie jest tanie i ma bardzo niewielkie możliwości wykonywania pomiarów.
Rozważmy przykład:
Czujnik umieszczamy przykładowo w okolicy ul. Piłsudskiego. Czujnik coś mierzy. Otrzymujemy jakiś wynik. Przy zastosowaniu właściwej metodologii należałoby przy czujniku Airly umieścić stację WIOŚ lub inne podobne certyfikowane przez odpowiednie instytucje urządzenie, które pracowałoby obok czujnika co najmniej rok i umożliwiło porównanie danych. Wiadomo bowiem, że na wynik pomiaru ma wpływ pora roku, temperatura i wilgotność powietrza, odległość od drogi, odległość od lasu, wysokość na jakiej umieszczono czujnik oraz dziesiątki innych zmiennych, których czujnik nie uwzględnia. Porównanie z danymi z umieszczonej obok czujnika certyfikowanej stacji pomiarowej pozwoliłoby na określenie błędu pomiaru czujnika. W przypadku naszego czujnika przy ul. Piłsudskiego wielkości błędu nie da się określić. Może to być 10%, 100% lub 250%. Czujnik działa w ten sposób, że wyniki przesyłane są siecią gdzieś na serwer, na którym przeprowadza się obróbkę danych. Matematyczne abrakadabra czyli algorytm zestawia z sobą dane przesłane z czujnika, dane zebrane z miejsca położenia stacji WIOŚ oddalonej o kilka/kilkanaście kilometrów od ul. Piłsudskiego plus dodaje się jakiś arbitralnie dobrany współczynnik korygujący (tzn. dobrany na oko). Otrzymany wynik, który w żadnym razie nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistym stanem zanieczyszczenia powietrza przy ul. Piłsudskiego jest pobierany przez stronę internetową lub aplikację zainstalowaną w smartfonie. Następuje ekscytacja ludzi kolorem czerwonym i ich przekonanie o nieuchronnej nagłej śmierci. W mediach jest o czym podyskutować, spółka sponsorująca zakup czujników promuje swoją markę, a producenci zarabiają pieniądze na sprzedaży gadżetów.